C Z A R U Ś

Czarusia przyniósł Genio. Przybłąkał się do nich w pracy nie wiadomo skąd. Był mały, łasy na pieszczoty i skory do zabawy. Jako karmicielka i ciągle obecna w domu, byłam dla niego najważniejszą osobą.
    Łóżeczko miał na kuchennej szafie. Stamtąd patrzył na nas z góry  agrestowymi oczyma, niczym tajemniczy sfinks.
     Rzecz szczególna, kiedy szyłam pochylona nad maszyną, kładł się chętnie na moim karku. Miałam wówczas niezwykły kołnierz, z którego zwisały po bokach jego czarne łapki.(Podobno koty wyczuwają u człowieka chore miejsca). Kiedy sprzykrzyła mu się ta swoista pozycja, zsuwał się na maszynę i depcząc materiał mruczał, jakby zachęcał, abym zrobiła sobie przerwę. Potem zeskakiwał i razem schodziliśmy na podwórze. Ja wdychałam porcję tlenu, prostowałam kości, a on baraszkował w trawie, ścierał pazurki o korę bzu, wspinał się na drzewko, zachęcał,
abym poszła w jego ślady.
Bardzo ostre pazurki  ścierał  również na rogach foteli i tapczanu, tworząc smętnie zwisające, artystyczne frędzle.
    Czaruś wyrósł na ślicznego, choć niedużego kocura.  Był zwinny i bardzo waleczny. Po nocnych eskapadach wracał nieraz poturbowany po stoczonych walkach, ale ze zwycięskim błyskiem w oczach. Po pewnym czasie po sąsiedzku znalazł sobie żonkę. Kiedyś z korytarza dochodziło jego miauczenie. Wyjrzałam zaciekawiona, a tu Czaruś wchodzi po schodach, przystaje, ogląda się jakby kogoś wołał. Bardzo nieśmiało szła za nim kotka. Większa od niego, cała w biało - czarne  łatki. Usunęłam się, żeby jej nie spłoszyć i czekałam, co będzie dalej. Czaruś zaprowadził ją do kuchni, gdzie stały jego miseczki z jedzeniem i piciem. Zachęcał ją do posilenia  się. Po kociej uczcie, wpadły do pokoju i dalej hasać i gonić się po fotelach, tapczanie, potem, szast - prast , wypadły w galopie na podwórze.
     Kotka przyzwyczaiła się do nas i ciągle przychodziła pod okno, wywoływała Czarusia na podwórze. Kiedy tylko ją usłyszał, wstawał na równe nogi, skakał na parapet, patrzył, gdzie ona jest i biegł do drzwi, wołając, abym mu je otwarła. Prowadziłam z nim niezwykły dialog. Cokolwiek do niego mówiłam, on mi odpowiadał w różnych tonacjach miauczeniem.
      Kiedyś chciałam się z nim podroczyć i gdy znowu chciał wyjść, Powiedziałam: - Zrobiłeś się oblatany. Dosyć hardo mi odmiauknął..
-Nie wiem, czy cię wypuszczę - mówię. Na to słyszę proszący głos Czarusia.
.- Chyba zostaniesz w domu. Teraz usłyszałam bardzo żałosny płacz.
      Koty swoje miłosne harce uprawiają w nocy. Nasz Czarek był tak zakochany, że zrobił to w dzień. Przypadkiem wyglądnęłam przez okno i zobaczyłam,  jak kochał się ze swoją kotką na podwórzu. Był od niej mniejszy i akt odbywał się w ten sposób, że chwycił zębami kocicę za czubek głowy, ciągnął do tyłu, aby złączyć się w miłosnym akcie. Ona z odchyloną głową jęczała z bólu, czy  z rozkoszy, a może z obu powodów. Wycofałam się ostrożnie, żeby im nie przeszkadzać. Przyjaźń kotów była bardzo długa. Po jakimś czasie Czarek zrobił się jakiś nieswój. Nigdy nie był obżartuchem, ale teraz ledwo zaglądał do miski. Nawet towarzystwo kotki nie dodawało mu apetytu. Myślałam, że to chwilowe, więc się nie przejęłam, a powinnam.
       W ten pamiętny dzień zawołał, aby go wypuścić na dwór. Na korytarzu było małe okno, przez które najczęściej wychodził. Wówczas też skoczył na okno, ale nie pobiegł od razu dalej, tylko łasił się do mnie, coś mi żałośnie mówił, a ja nie zrozumiałam, że on się ze mną żegnał.
        Kiedy nie wrócił przez cały dzień, zaczęłam go wołać i szukać. Nie tylko ja, kocica też go szukała, Przyszła do mnie do kuchni, płakała, jakby mówiła- pomóż
mi go odnaleźć.
        Po dwóch dniach przyszedł sąsiad. Na swoim podwórzu pod stertą gałęzi znalazł Czarusia już nieżywego. Było to dla nas bolesne przeżycie. Jak niespodziewanie wszedł w nasze życie, tak niespodziewanie odszedł. Taki mały, a pozostawił po sobie wielką pustkę.
        Nie odszedł jednak zupełnie. Pozostało po nim potomstwo. Kocica przyszła kiedyś do mnie pochwalić się swoimi dziećmi. Patrzyły na mnie, wypisz, wymaluj -  trzy małe Czarusie.