F I F I

Pan Skorupka był świadkiem na naszym ślubie. Mieszkał w małym domku tonącym w malwach i innych pięknych kwiatach, które pieczołowicie pielęgnowała jego żona. Pan Skorupka był wielkim miłośnikiem zwierząt. Hodował króliki, nutrie, na podwórzu były różne gatunki kurek, koty, no i psy.

Pewnego razu odwiedziliśmy go. Akurat oszczeniła się jedna suczka. Małe psiaki były śliczne. Jedno z nich przypadło mi do serca. Pan Skorupka wielkodusznie podarował nam psinę, była to suczka. Nazwaliśmy ją Fifi. Stała się członkiem rodziny. Wyrosła na niedużego psa. Umaszczenie miała takie, jakby wybierała się na bal maskowy. Błyszczące, figlarne oczy okalały,  jak maseczka, czarne włoski. Brzuszek miała biały, podpalany brązem, a na grzbiecie czarne włosy, które łączyły się na pępku jakby spięte guzikiem. Wyglądało to tak,  jakby miała na sobie fraczek.
     

 Latem lubiła przebywać na dworze, pilnowała podwórza. Niestety była bardzo ostra i musiała być uwiązana. Miała długi, cienki łańcuszek, a legowisko na poduszce w szopce. Oszczekiwała wchodzących, szczególnie nie lubiła listonosza i kominiarza. Zimą przebywała z nami w mieszkaniu. Pod stołem w kuchni miała poduszkę. Swego terytorium pilnowała rzetelnie. Nie lubiła miotły. Kiedyś nie podobało jej się , że zamiatam, dopadła miotły, żeby ją ugryźć, ale miotła dała jej lekko klapsa. Odtąd miała przed nią respekt i kiedy zamiatałam kuchnię, wynosiła się do pokoju. Co chwilę stawała na progu, żeby zobaczyć, czy już skończyłam sprzątanie. Kiedy spostrzegła, że już nic nie robię, zaciągała wytrzepaną poduszkę pod stół i z ulgą zwijała się na niej w kłębek.
        Czasy były trudne. Nie pracowałam zawodowo, ponieważ mąż uważał, że powinnam zostać w domu, zająć się dziećmi oraz obowiązkami gospodyni domowej. Pensja męża była mniej niż skromna, więc starałam się, jak mogłam, zwiększyć budżet domowy. Malowałam na sprzedaż akwarele. Z plastikowych kolorowych żyłek robiliśmy z synami korale.
        Kiedyś kupiłam malutkie żółciutkie kurczątka, żeby wyhodować kurczaki. Wsadziłam je do skrzyni, a za sztuczną kwoką służyła zabezpieczona żarówka. Skrzynię przykryłam siatką i postawiłam w skrytce z oknem. To było coś nowego dla Fifi. Jakże nęciła ją ta klatka, ciągnęła oczy, powonienie . Podczołgiwała się do klatki, kładła obok i przez szpary obserwowała kurczęta. Ale tego  było  jej za mało. Kiedyś usłyszałam głośny  pisk kurcząt. Wbiegam do skrytki, a tu moja Fifi siedzi w klatce razem z kurczętami. Po prostu chciała je lepiej widzieć, usiadła więc na siatce, a ta zarwała się  i Fifi wpadła do środka. Radość wyrażała całą sobą. Uszy postawiła w szpic, miała świecące oczy i śmiejącą się minę (psy umieją się też śmiać, w każdym razie Fifi umiała). Kurczętom nie zrobiła żadnej krzywdy, tylko je przeraziła. Fifi była niepoprawna i jeszcze dwa razy zarywała siatkę, aby siedzieć z kurczętami.
     Hodowaliśmy również króliki. Mąż często wypuszczał je na podwórze, żeby sobie poskubały trawę. Podwórze było chyba magiczne, bo zwierzęta przebywające w tym miejscu bardzo dobrze się czuły i pięknie rosły. Żyły zgodnie, króliki nie bały się Fifi i razem nią baraszkowały po podwórzu
      Rodzice mieli duży ogród. Tatuś  obsadził jedną alejkę szeregiem czerwonych róż, które bardzo kochał. Rosły też pachnące różowe piwonie, białe goździki, wysmukłe mieczyki, różne gatunki tulipanów. Były piękne drzewa owocowe, truskawki, agresty i porzeczki. Ogród wymagał dużo pracy. Mąż często pomagał mamie, bo bardzo lubił pracę w ogrodzie. Fifi też lubiła tam przebywać.
     .Wiedziała, kiedy mąż jedzie do ogrodu, a kiedy do pracy. W pierwszym przypadku domagała się, aby ją zabrał ze sobą. Kiedy tak się stało, wtedy Fifi całej ulicy obwieszczała szczekaniem swoją wielką radość. W ogrodzie zachowywała się wzorowo. Nie kopała dołów. Biegała tylko po ścieżkach. Kiedyś do ogrodu przyszli koledzy męża, jeden z nich wyjął cukierek i udawał, że daje go Fifi, ale zamiast tego  uderzył ją w nos. Odeszła, ale cały czas krążyła wokół rozmawiających i w pewnym momencie dopadła faceta, który ją uderzył i ugryzła w nogę. Na pewno była to jej zemsta. Sprawiła nam tym trochę kłopotu, ale wytłumaczyliśmy temu panu, że to była jego wina.
       Pewnego dnia mój syn Genio jechał rowerem i miał panę. Zabrał się za zalepianie dziury w dętce, a  kiedy już ją napompował, zrobiło się koło. To zaciekawiło Fifi. Genio chciał w misce z wodą sprawdzić, czy łatka trzyma, ale nie zdążył. Fifi porwała dętkę i zagłębiając w niej swoje ostre ząbki, rozkoszowała się sprężystością napompowanej gumy, ozdabiając dętkę nowymi dziurkami. Potem bawiła się z Geniem w przeciąganie.
        


Tatuś miał w pracy psa Azora, z którym nieraz przychodził do domu. Fifi wtedy szalała, wygrzebywała swoje skarby z ziemi, zakopywała na nowo w inne miejsca. Jedną kość
zakopała w dużej doniczce z kwiatami.
Wtedy nie było takich rarytasów dla psów, jak teraz, więc kiedyś przywiozłam z Niemiec kość ze skóry nasączoną jakimś smakiem. Jednak Fifi zamiast delektować się nią i sobie pogryzać, zakopała kość. Kiedy ją odkopała, była cała rozmiękła i do niczego się nie nadawała.
      Fifi lubiła, kiedy brałam ją na ręce. Tuliła się  do mnie i nikt nie mógł mnie wtedy dotknąć, bo zaraz warczała i szczerzyła zęby. Taką miałam obrończynię.
      Jednego dnia zmęczona położyłam się na tapczanie. Fifi przyszła, stanęła przy tapczanie, położyła głowę obok mojej na poduszce i patrząc mi w oczy zaczęła wzdychać, że ja leżę, a ona stoi. Wiedziałam, że ma ochotę obok mnie się położyć. W zasadzie nie wolno jej było wchodzić na tapczan. Zrobiło mi się jej jednak żal i mówię – No, to wskakuj! Jakże ochoczo wskoczyła i przytuliła się do mnie z radością.
       Koledzy mego drugiego syna, Tadzia, też mieli psy. Wspólnie uradzili, że będą wszystkie psy tresować. Tadzio zabrał więc Fifi na tresurę. Wzięli długi kij i kazali swoim psom przez ten kij skakać. Psy skakały z różnym rezultatem, ale nasza Fifi nie miała ochoty skakać, zawsze przebiegała pod kijem. Nie pomogło nawet to, że włożyli na kij jakąś płachtę, ona przebiegała pod płachtą. Niepoprawna cwaniara.
        Kiedyś Tadzio kupił sobie torebkę cukierków, miał je w kieszeni. Kiedy usiadł, Fifi podkradła się do niego i niespostrzeżenie wyciągnęła torebkę z kieszeni. Położyła się na dywanie, trzymając cukierki między łapkami. Nie zjadła żadnego, tylko delektowała się ich zapachem, ale ilekroć Tadzio chciał jej cukierki zabrać,  warczała i  na pewno by go ugryzła. Może nie tak, by go zranić, ale żeby wiedział, że zdobyczy nie odda.
         Lubiła, gdy się z nią droczyliśmy. Kiedy w żartach chwytaliśmy ją za ucho lub ogon, udawała, że nas gryzie. Oczywiście, wszystkich oprócz mnie, bo gdy ja ją chwytałam,  biegła i łapała zębami męża albo synów.
         Zdarzyło się, że Fifi zniknęła. Ile  się jej naszukaliśmy! Okazało się, że ktoś nam ją ukradł. Synowie domyślali się, kto to zrobił i poszli do tych ludzi. Ci jednak wyparli się wszystkiego. Fifi, przywiązana sznurkiem w dziurawej szopce, usłyszała głosy mych synów, zaczęła się szarpać, aż zerwała sznurek i wróciła z nimi do domu.
         Jak wspomniałam wcześniej, latem Fifi mieszkała w szopce. Pewnej nocy obudziło mnie jej głośne szczekanie. Powiedziałam do męża: Ona szczeka, jakby ktoś siedział na płocie. Rzeczywiście na płocie siedział listonosz z telegramem i na cały głos wykrzykiwał moje imię i nazwisko.
         Innym razem,  nocą, Fifi znów zajadle szczekała. Mówię do męża: Ona szczeka jakby coś się działo na podwórzu. Wyszłam na dwór, a Fifi oszczekiwała jeża, który nie wiadomo skąd przyszedł. Było to  tym bardziej dziwne, że mieszkaliśmy w centrum miasta. Złapałam jeża i na drugi dzień zawiozłam do ZOO. Strażnicy byli zdziwieni, bo tak dużego jeża jeszcze nie widzieli.
        Zimą suczka łamała zakaz wchodzenia do łóżka. Nie robiła tego, kiedy byłam w domu. Raz się zdarzyło, że kiedy wróciłam z miasta, zobaczyłam taką scenę:  mój Tadzio stoi przy łóżku z małą i dużą miotłą (małą mu kupiłam, bo bardzo lubił sprzątać), ale ani mała miotła nie pomaga ani duża,  żeby przegonić psa z łóżka. Fifi ignorowała chłopca i warczała na niego. Jednak gdy usłyszała moje kroki na schodach, umknęła w popłochu.
       Inna przygoda zdarzyła się bardzo mroźną zimą, kiedy Fifi spała pod stołem. Rury odpływu wody zamarzły. Podstawiłam na noc pod zlew wiadro, a że kran lekko przeciekał, woda do rana wypełniła wiadro,  przelała się i powstała kałuża. Fifi uznała, że za tę kałużę będę ją winić. Wstała spod stołu i przygarbiona, jakby na palcach, z głupim uśmieszkiem na psim pysku, przemykała pod ścianą. Uspokoiłam kochaną psinę i pogłaskałam ją z miłością.
       Zginęła śmiercią niezasłużonie tragiczną, o której trudno pisać. W zakamarkach mego serca znalazła stałe legowisko.